No, to nareszcie coś się dzieje.
Kilka beztroskich, leniwych dni po Nowym Roku uświadomiłam sobie, że mam do napisania pracę semestralną z religii - i jak już zasiadłam do czytania książki, którą miałam zrecenzować (Saicho: The Establishment of the Japanese Tendai Sect Paula Gronera, gdyby to kogoś interesowało), i wpadłam w ten "naukowy" tryb życia, tak zostałam w nim aż do ubiegłej środy. Sesja zimowa jest dla mnie zawsze, nieodmiennie trudna do zdzierżenia. Tak się bowiem dziwnie składa, że akurat na ten czas przypada szczyt mojego niechciejstwa i zmęczenia wszystkim dookoła; wykłady wydają mi się nudniejsze niż kiedykolwiek, nie próbuję już nawet udawać zainteresowania ich treścią, na tych w sali komputerowej otwarcie przeglądam ulubione blogi, a zamiast uczyć się do egzaminów wolę kolejny raz planować wakacyjną wycieczkę do Finlandii, która w tym roku na pewno mi wyjdzie! Tym razem było jeszcze gorzej; na moim uniwersytecie sesja zimowa przeważnie prawie nie istnieje, a tu musiałam pozdawać egzaminy z prawie wszystkich, SIEDMIU przedmiotów, w większości następujących dzień po dniu. Albo i w tym samym, czemu nie?
Tak czy inaczej, udało mi się przetrwać sesję - a nawet chyba całkiem nieźle sobie z nią poradzić. Ostatni egzamin zaliczyłam w ubiegłą środę, w czwartek i piątek pracowałam... Ale od piątkowego wieczoru, nareszcie, odpoczywam. Śpię ile chcę, chodzę po restauracjach, podczytuję kilka książek na raz, a wieczory spędzam na karaoke przy chuhai'u.
No i nareszcie mam czas na to, żeby w końcu gdzieś pójść. Bo trochę tych nieodwiedzonych miejsc, nawet w samym Kioto, jeszcze zostało.
Wczoraj wybraliśmy się do To-ji, czyli dosłownie "Wschodniej Świątyni", jednej z najważniejszych świątyń buddyjskiej sekty Shingon. Nie chcę wdawać się tu w szczegóły dot. japońskiego buddyzmu (który, ku utrapieniu próbujących ogarnąć go studentów, ma tych wszystkich odłamów od groma) - ale jeżeli mówią Wam coś takie hasła jak buddyzm ezoteryczny, mantry, mandale i mudry, to spokojnie możecie powiązać je właśnie z sektą Shingon. Sama sekta/odłam/szkoła należy do najstarszych w Japonii - została założona na początku okresu Heian przez mnicha Kukai'a. Który, notabene, w mojej głowie chyba już zawsze będzie istniał jako zły człowiek, który nie chciał biednemu Saichowi (to sekta Tendai - patrz pod: Góra Hiei lub Enryaku-ji) tekstów pożyczyć i bezczelnie robił mu konkurencję...
Na dzień dzisiejszy To-ji, ze swoja pięciokondygnacyjną pagodą i olbrzymimi posągami (którym, oczywiście, nie można robić zdjęć), jest przede wszystkim słynnym zabytkiem. Muszę przyznać, że robi wrażenie. Nie tylko samymi posągami, choć i one są piękne - ale również dbałością o szczegóły, wykonanymi z wielką precyzją detalami i... przyrodą. Tuż obok świątyni znajduje się niewielki park; w stawie pływają karpie, gdzieniegdzie rosną jarzębinopodobne drzewka. Wbrew wszystkim znanym mi prawom przyrody sporo drzew liściastych wciąż cieszy oczy zielenią, a niektóre z nich... kwitną. A na to wszystko popadywał od czasu do czasu śnieg...
'Beautification Enforcement Area' za każdym razem rozkłada mnie na łopatki ^^. |
Shugyo Daishi, czyli Kukai |
Kodo, dosł. "sala wykładowa". |
Fragment nagrobka |
Z wejścia do pagody |
Domyślam się, jak pięknie musi tu być wiosną... |
A co można zobaczyć wewnątrz budynków...?